Chyba nie do końca wiedziałam co robię- po prostu biegłam przed siebie zostawiając z tyłu wszystko przez co było mi ciężko. Łzy spływały po moich policzkach, ale nie interesowało mnie to. Dobiegłam do bramy i ignorując wołania Angeliki wydostałam się z posesji Schlierenzauerów. Czułam, że tak będzie. To wszystko było zbyt idealne, wręcz nierealne. Głupia, łudziłam się, że przez jakąś głupią ciążę Paul w końcu mnie zaakceptuje; i szlag wziął rodzinny obiadek. Po kilku minutach biegu zatrzymałam ciężko dysząc. Musiałam doprowadzić się do ładu, bo byłam w takim rejonie Fulpes, gdzie kręciło się sporo ludzi. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjęłam ciemne okulary i wcisnęłam je na nos. Dłonie wsunęłam do kieszeni i próbując nie myśleć o tym co stało się przed chwilą ruszyłam bulwarem. Nie wiedziałam gdzie powinnam iść, po prostu szłam przed siebie oglądając wystawy sklepów. Jak w transie dreptałam uliczkami Fulpmes, a kiedy mijałam kiosk mój wzrok padł na dość specyficzne zdjęcie- mężczyzna z zasłoniętą twarzą, a tuż obok niego powiększony fragment, na którym dostrzegłam jego dłoń i dwa białe pudełeczka.
-Kurrrcze- stęknęłam pod nosem- Poproszę tę gazetę- popukałam w szybkę, gdzie znajdował się brukowiec z Gregorem na okładce.
-Niezły przypał, co?- zapytała dziewczyna siedząca w budce.
-No trochę...- odpowiedziałam nieśmiało.
-A moim zdaniem to ta dziewczyna go wrabia w bachora, tak samo zresztą napisali w tej gazecie...
-Serio? To widzę, że dużo wiesz, tak jak i oni- mruknęłam opryskliwie.
-To twoja jakaś znajoma?- zapytała ciekawsko.
-Jednak dziękuję za tą gazetę- rzuciłam ignorując pytanie i ruszyłam dalej. Cudownie, obcy ludzie wiedzą więcej o moim życiu niż ja sama. Zamyślona wtargnęłam na pasy nawet się nie rozglądając. Usłyszałam pisk opon i odruchowo odskoczyłam w tył.
-Czyś ty oszalała, dziewczyno? Życie ci niemiłe?!- usłyszałam dobrze znany mi głos, a po chwili z auta wyłoniła się sylwetka mojego brata.
-Max!- pisnęłam i biegiem ruszyłam w jego stronę- Jak dobrze, że jesteś!- wtuliłam się w niego i zupełnie rozkleiłam.
-Hej, mała, co jest?- pogładził mnie po włosach- Co ty tu robisz?
-Skomplikowane...- westchnęłam nie odrywając się od jego klatki.
-Chodź, jedziemy do domu- wepchnął mnie na siedzenie pasażera i ruszył w stronę centrum- Mów, co się stało?
-Byłam u Gregora... To znaczy u jego rodziców...
-Paul? Znowu?- zapytał z cichym westchnieniem.
-Niestety...- mruknęłam, bezmyślnie patrząc w szybę.
-O co tym razem?- dopytywał.
-Powiem ci w domu...- szepnęłam tylko, a on nie naciskał. Właśnie to w nim kochałam, zawsze szanował moje decyzje.
Kiedy tylko dojechaliśmy pod dom wysiadłam z samochodu i udałam się na werandę; szybko wsunęłam się do środka, a tuż za mną Max.
-Hej, mamo- mruknęłam przekraczając próg kuchni.
-Dziecko, jak ja cię dawno nie widziałam!- rzuciłam mi się na szyję- Niedługo zapomnę jak wygląda moja własna córka! Mogłabyś wpadać częściej!
-Ona przesiaduje u teściów- rzucił mój przyrodni brat.
-Byliście u Paula i Angeli?- zapytała zaciekawiona mama.
-Mhm...- odpowiedziałam ledwo słyszalnie.
-Mów co się stało lepiej- dodał Max, a moja rodzicielka spojrzała na niego zdziwiona- O mało jej nie przejechałem. Biegła jak głupia, nawet się nie rozejrzała- wytłumaczył.
-Znowu Paul coś zgryźliwego rzucił? Nie przejmuj się nim...- poklepała mnie po ramieniu.
-Łatwo ci mówić...- szepnęłam.
-No ale to musiało być chyba coś bardzo poważnego skoro leciałaś jak wystrzelona z procy?- dopytywał Max.
-Mamo... Jestem w ciąży...- jęknęłam patrząc na rodzicielkę. Ta tylko złapała się za głowę i zaczęła dreptać wkoło małe kółka.
-Jaka ciąża? Przecież studia... medycyna... dziecko? Nie...
-Gadasz zupełnie jak Paul do Gregora!- wrzasnęłam- Co wy myślicie? Że mi jest łatwo? Że chciałam tego dziecka? Nie chciałam! Ale jeśli już jest to zamierzam je urodzić, rozumiesz? I mam gdzieś co o tym myślicie, słyszysz? Nie obchodzi mnie to!
-Nie o to mi chodziło...- zaczęła kobieta.
-A właśnie, że o to! Was obchodzi tylko ta pieprzona medycyna i te przeklęte skoki!- krzyczałam targając włosy- Mi też wcale nie jest łatwo...- dodałam załamującym się od płaczu głosem i po chwili poczułam obejmujące mnie delikatnie ramiona.
-Już cicho...- szepnęła moja rodzicielka, a ja poczułam się tak jakbym znowu miała osiem lat i została szczęśliwie odnaleziona w wielkim supermarkecie, w którym uprzednio się zgubiłam (no co, Kaufland jest duży :c )- Co się stało?- zapytała odsuwając mnie na odległość ramion. Usiadłam przy stole i zaciągnęłam rękawy swetra na dłonie.
-Byliśmy u rodziców Gregora i właśnie mieliśmy im powiedzieć o tym dziecku... Tyle, że dopiero po obiedzie. Ale ja czułam, że nie wytrzymam i poprosiłam Schlieriego żebyśmy powiedzieli od razu... I w sumie Angelika i Lukas się ucieszyli, ale Paul dostał szału...- wzdrygnęłam się na samą myśl- Krzyczał, że nie po to tyle harował na sukces Gregora żeby teraz wszystko zaprzepaścił jeden bachor... A potem zasugerował, że to dziecko nie jest jego...- jęknęłam i zalałam się łzami.
-A co na to Gregor?- zapytał Max.
-Nic... To znaczy krzyczał, żeby przestał, ale Paula to w ogóle nie wzruszało...- zagryzłam wargę- I potem wybiegłam stamtąd i tak jakoś znalazłam się w centrum...
-O Chryste...- matka zakryła usta dłonią. Minęło dobre piętnaście minut zanim się ogarnęłam. Potem zrobiło się już trochę lepiej i nad kubkiem zielonej herbaty zaczęliśmy normalnie rozmawiać.
-A wiecie już jak nazwiecie dziecko?- zapytała rodzicielka.
-Nie, jeszcze nad tym nie myśleliśmy- uśmiechnęłam się lekko.
-A który to tydzień?- swoją cegiełkę dorzucił Max.
-Nie wiem, jeszcze nie byłam u lekarza- przyznałam.
-W takim razie musisz wybrać się jak najszybciej!- niemal pisnęła matka- Mam znajomego ginekologa, dam ci później wizytówkę, dobrze?
-Fantastycznie- uśmiechnęłam się lekko. Czy to oznaczało, że jednak się cieszą? Że jednak wszystko już będzie dobrze? Gregor tak bardo cieszy się na tego bobaska... Mama też...
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
-Otworzę- rzucił Max i wyszedł do korytarza.
-Spodziewasz się kogoś?- zapytałam mamę, ale ta tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Po chwili usłyszałam dobrze znany mi głos, a następnie ujrzałam sylwetkę Schlieriego.
-O matko... Co ci się stało?- tylko tyle byłam w stanie wydusić. Wyglądał jak siedem nieszczęść- włosy w nieładzie, poszarpana (niemal podarta) bluza, zaczerwieniona skroń i rozcięta warga.
-Nie ważne...- rzucił sucho- Jedziesz do domu?
-Nie musisz być taki niemiły...- powiedziałam cicho podnosząc się z krzesła- Tak, jadę. A odpowiesz na moje pytanie?- dodałam zarzucając kurtkę.
-Nie- rzucił oschle otwierając przede mną drzwi wyjściowe.
-Pa, odezwę się- rzuciłam w stronę matki i wyszłam na werandę- Nie zbywaj mnie...- powiedziałam do chłopaka, który ruszył w stronę auta zostawiając mnie za sobą- Cholera, Gregor!- krzyknęłam podbiegając do niego i łapiąc za przedramię.
-Co mam ci powiedzieć? Że pobiłem się z własnym ojcem?!- wysyczał pochylając się nade mną. Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Wolałam żyć w przeświadczeniu, że napadły go napalone fanki. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie wydusić ani słowa. Patrzyłam jak Schlieri wsiada do auta i uderza dłonią w kierownicę. Poczułam się winna; nie chciał być dla mnie niemiły, ale go sprowokowałam. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsunęłam się na siedzenie.
-Doceniam to- powiedziałam po chwili niezręcznej ciszy- Ale ze względu na mnie nie możesz odwracać się od swojej rodziny...
-Teraz to ty jesteś moją rodziną. Ty i to maleństwo- szepnął kładąc dłoń na moim brzuchu. Poczułam jak do moich oczu napływają łzy i natychmiast rzuciłam się na szyję Gregora.
-Kocham cię. Bardzo. Wiesz o tym- mruknęłam w jego policzek.
-Ja ciebie też bardzo kocham, ale jestem trochę obolały...- jęknął.
-Przepraszam!- natychmiast od niego odskoczyłam- Mam nadzieję, że nawet nie zasugerowałeś się tym, co powiedział twój ojciec?- lekko dotknęłam jego wargi.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło- uśmiechnął się lekko.
KOLEJNY ROZDZIAŁ W PIĄTEK :)
ŻYCZCIE MI ŻEBYM PRZEŻYŁA :C
CZYTASZ= KOMENTARZ
LAJKUJEMY <----
-Kurrrcze- stęknęłam pod nosem- Poproszę tę gazetę- popukałam w szybkę, gdzie znajdował się brukowiec z Gregorem na okładce.
-Niezły przypał, co?- zapytała dziewczyna siedząca w budce.
-No trochę...- odpowiedziałam nieśmiało.
-A moim zdaniem to ta dziewczyna go wrabia w bachora, tak samo zresztą napisali w tej gazecie...
-Serio? To widzę, że dużo wiesz, tak jak i oni- mruknęłam opryskliwie.
-To twoja jakaś znajoma?- zapytała ciekawsko.
-Jednak dziękuję za tą gazetę- rzuciłam ignorując pytanie i ruszyłam dalej. Cudownie, obcy ludzie wiedzą więcej o moim życiu niż ja sama. Zamyślona wtargnęłam na pasy nawet się nie rozglądając. Usłyszałam pisk opon i odruchowo odskoczyłam w tył.
-Czyś ty oszalała, dziewczyno? Życie ci niemiłe?!- usłyszałam dobrze znany mi głos, a po chwili z auta wyłoniła się sylwetka mojego brata.
-Max!- pisnęłam i biegiem ruszyłam w jego stronę- Jak dobrze, że jesteś!- wtuliłam się w niego i zupełnie rozkleiłam.
-Hej, mała, co jest?- pogładził mnie po włosach- Co ty tu robisz?
-Skomplikowane...- westchnęłam nie odrywając się od jego klatki.
-Chodź, jedziemy do domu- wepchnął mnie na siedzenie pasażera i ruszył w stronę centrum- Mów, co się stało?
-Byłam u Gregora... To znaczy u jego rodziców...
-Paul? Znowu?- zapytał z cichym westchnieniem.
-Niestety...- mruknęłam, bezmyślnie patrząc w szybę.
-O co tym razem?- dopytywał.
-Powiem ci w domu...- szepnęłam tylko, a on nie naciskał. Właśnie to w nim kochałam, zawsze szanował moje decyzje.
Kiedy tylko dojechaliśmy pod dom wysiadłam z samochodu i udałam się na werandę; szybko wsunęłam się do środka, a tuż za mną Max.
-Hej, mamo- mruknęłam przekraczając próg kuchni.
-Dziecko, jak ja cię dawno nie widziałam!- rzuciłam mi się na szyję- Niedługo zapomnę jak wygląda moja własna córka! Mogłabyś wpadać częściej!
-Ona przesiaduje u teściów- rzucił mój przyrodni brat.
-Byliście u Paula i Angeli?- zapytała zaciekawiona mama.
-Mhm...- odpowiedziałam ledwo słyszalnie.
-Mów co się stało lepiej- dodał Max, a moja rodzicielka spojrzała na niego zdziwiona- O mało jej nie przejechałem. Biegła jak głupia, nawet się nie rozejrzała- wytłumaczył.
-Znowu Paul coś zgryźliwego rzucił? Nie przejmuj się nim...- poklepała mnie po ramieniu.
-Łatwo ci mówić...- szepnęłam.
-No ale to musiało być chyba coś bardzo poważnego skoro leciałaś jak wystrzelona z procy?- dopytywał Max.
-Mamo... Jestem w ciąży...- jęknęłam patrząc na rodzicielkę. Ta tylko złapała się za głowę i zaczęła dreptać wkoło małe kółka.
-Jaka ciąża? Przecież studia... medycyna... dziecko? Nie...
-Gadasz zupełnie jak Paul do Gregora!- wrzasnęłam- Co wy myślicie? Że mi jest łatwo? Że chciałam tego dziecka? Nie chciałam! Ale jeśli już jest to zamierzam je urodzić, rozumiesz? I mam gdzieś co o tym myślicie, słyszysz? Nie obchodzi mnie to!
-Nie o to mi chodziło...- zaczęła kobieta.
-A właśnie, że o to! Was obchodzi tylko ta pieprzona medycyna i te przeklęte skoki!- krzyczałam targając włosy- Mi też wcale nie jest łatwo...- dodałam załamującym się od płaczu głosem i po chwili poczułam obejmujące mnie delikatnie ramiona.
-Już cicho...- szepnęła moja rodzicielka, a ja poczułam się tak jakbym znowu miała osiem lat i została szczęśliwie odnaleziona w wielkim supermarkecie, w którym uprzednio się zgubiłam (no co, Kaufland jest duży :c )- Co się stało?- zapytała odsuwając mnie na odległość ramion. Usiadłam przy stole i zaciągnęłam rękawy swetra na dłonie.
-Byliśmy u rodziców Gregora i właśnie mieliśmy im powiedzieć o tym dziecku... Tyle, że dopiero po obiedzie. Ale ja czułam, że nie wytrzymam i poprosiłam Schlieriego żebyśmy powiedzieli od razu... I w sumie Angelika i Lukas się ucieszyli, ale Paul dostał szału...- wzdrygnęłam się na samą myśl- Krzyczał, że nie po to tyle harował na sukces Gregora żeby teraz wszystko zaprzepaścił jeden bachor... A potem zasugerował, że to dziecko nie jest jego...- jęknęłam i zalałam się łzami.
-A co na to Gregor?- zapytał Max.
-Nic... To znaczy krzyczał, żeby przestał, ale Paula to w ogóle nie wzruszało...- zagryzłam wargę- I potem wybiegłam stamtąd i tak jakoś znalazłam się w centrum...
-O Chryste...- matka zakryła usta dłonią. Minęło dobre piętnaście minut zanim się ogarnęłam. Potem zrobiło się już trochę lepiej i nad kubkiem zielonej herbaty zaczęliśmy normalnie rozmawiać.
-A wiecie już jak nazwiecie dziecko?- zapytała rodzicielka.
-Nie, jeszcze nad tym nie myśleliśmy- uśmiechnęłam się lekko.
-A który to tydzień?- swoją cegiełkę dorzucił Max.
-Nie wiem, jeszcze nie byłam u lekarza- przyznałam.
-W takim razie musisz wybrać się jak najszybciej!- niemal pisnęła matka- Mam znajomego ginekologa, dam ci później wizytówkę, dobrze?
-Fantastycznie- uśmiechnęłam się lekko. Czy to oznaczało, że jednak się cieszą? Że jednak wszystko już będzie dobrze? Gregor tak bardo cieszy się na tego bobaska... Mama też...
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
-Otworzę- rzucił Max i wyszedł do korytarza.
-Spodziewasz się kogoś?- zapytałam mamę, ale ta tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Po chwili usłyszałam dobrze znany mi głos, a następnie ujrzałam sylwetkę Schlieriego.
-O matko... Co ci się stało?- tylko tyle byłam w stanie wydusić. Wyglądał jak siedem nieszczęść- włosy w nieładzie, poszarpana (niemal podarta) bluza, zaczerwieniona skroń i rozcięta warga.
-Nie ważne...- rzucił sucho- Jedziesz do domu?
-Nie musisz być taki niemiły...- powiedziałam cicho podnosząc się z krzesła- Tak, jadę. A odpowiesz na moje pytanie?- dodałam zarzucając kurtkę.
-Nie- rzucił oschle otwierając przede mną drzwi wyjściowe.
-Pa, odezwę się- rzuciłam w stronę matki i wyszłam na werandę- Nie zbywaj mnie...- powiedziałam do chłopaka, który ruszył w stronę auta zostawiając mnie za sobą- Cholera, Gregor!- krzyknęłam podbiegając do niego i łapiąc za przedramię.
-Co mam ci powiedzieć? Że pobiłem się z własnym ojcem?!- wysyczał pochylając się nade mną. Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Wolałam żyć w przeświadczeniu, że napadły go napalone fanki. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie wydusić ani słowa. Patrzyłam jak Schlieri wsiada do auta i uderza dłonią w kierownicę. Poczułam się winna; nie chciał być dla mnie niemiły, ale go sprowokowałam. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i wsunęłam się na siedzenie.
-Doceniam to- powiedziałam po chwili niezręcznej ciszy- Ale ze względu na mnie nie możesz odwracać się od swojej rodziny...
-Teraz to ty jesteś moją rodziną. Ty i to maleństwo- szepnął kładąc dłoń na moim brzuchu. Poczułam jak do moich oczu napływają łzy i natychmiast rzuciłam się na szyję Gregora.
-Kocham cię. Bardzo. Wiesz o tym- mruknęłam w jego policzek.
-Ja ciebie też bardzo kocham, ale jestem trochę obolały...- jęknął.
-Przepraszam!- natychmiast od niego odskoczyłam- Mam nadzieję, że nawet nie zasugerowałeś się tym, co powiedział twój ojciec?- lekko dotknęłam jego wargi.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło- uśmiechnął się lekko.
KOLEJNY ROZDZIAŁ W PIĄTEK :)
ŻYCZCIE MI ŻEBYM PRZEŻYŁA :C
CZYTASZ= KOMENTARZ
LAJKUJEMY <----
Tylko jedno: jeeej! I Gregor pobił się z ojcem, podwójne jeeej!
OdpowiedzUsuńWeny :)
boże boże boże coś wspaniałego nie mogę się już doczekać :*
OdpowiedzUsuńczekamy na next ;)
O jejuniu *-* nie wytrzymam do piątku ;p
OdpowiedzUsuńJak super :* Gregor pobił sie z ojcem o Domi omg ja nie wytrzymam do piątku w tym napięciu :*
OdpowiedzUsuńWspaliale piszesz! ♡ mam pytanie : czy w kolejnym rozdziale będzie coś o Morgim , dawnoo go nie było , stesknilismy się za nim! Wspaniałe o nim piszesz! Wgl według mnie ten blog jest najlepszy , powodzenia w dalszym pisaniu, wielbimy cię !!!!! <3
OdpowiedzUsuń